komentarz bieżący dr. Wojciecha Żebrowskiego

Prof. Jerzy Bralczyk, znakomity językoznawca, naraził się ostatnio niektórym celebrytom stwierdzeniem, że pies „zdycha” a człowiek „umiera”. Osobiście nie zasługuje na fachowego obrońcę Pana Profesora, chociaż jest mi krajanem. Zabieram głos, jako polski i szczeciński obywatel.

Celebryci „ściegiem szyci ściekiem kryci” oskarżają Pana Profesora, niczym PiS, o staroświeckość, zaścianek, wstecznictwo w myśleniu i mówieniu. Ich zdaniem rzecz ma się zgoła inaczej. Pies „umiera a nie zdycha”. Pejoratywnego znaczenia słowa „zdycha” w stosunku do swoich pupili doszukują się z racji przyznanego im statutu członka rodziny. Ale czy tytuł lorda nadawany niektórym Brytyjczykom zmienia formułę żałobną? Po prostu nadal umierają, tak jak ci bez szlachectwa. Poza tym nikt nikomu nie zabrania mówić, traktować swojego pupila, jak chce.

Sam się wychowywałem w bliskim kontakcie ze zwierzętami. Najpierw u babci na wsi, gdzie było ich wiele.. Od dzieciństwa przechowuje radosne wspomnienia o koniach i psach w roli głównej. Po wojnie zapoznałem się jeszcze z królikami, które hodował mój ojciec i z gołębiami, hodowanymi samodzielnie w czasach szkolnych. Skrzydło „ukochanego ptaka” znalezione w gołębniku po nieproszonej uczcie kota przechowywałem, zraszane łzami szczerego żalu, do pierwszego roku studiów. W moim domu zawsze był pies. W pierwszym po ślubie, jeszcze służbowym mieszkaniu, razem z żoną hołubiliśmy  bokserkę „Korę”, później  w domu wybudowanym na Pogodnie mieliśmy dobermana „Bergo”. Pinczera dostała a prezencie od nas teściowa, a sznaucera córka Ania, która już jako matka dwojga dzieci obudzoną wtedy miłość do zwierząt kontynuuje w relacji do kotki „Luna”. Kiedy zaginęła na Mazurach córka wracała po nią co tydzień z Warszawy, aż do skutku. Wspominam o tym wszystkim, by uprzedzić posądzenie mnie o brak wrażliwości czy miłości czy miłości do zwierząt. Ale stanowisko Pana Profesora Bralczyka w kwestii adekwatności języka polskiego popieram całym sercem i rozumem oraz szczerze się z Nim solidaryzuję.

Rozumiem i akceptuję potrzebę ubogacania naszego języka ale podobnie jak Pan Profesor nie zgadzam się na odwracanie desygnatów słów, pojęć i wyrażeń ukształtowanych i zakotwiczonych w tradycji. Po pierwsze dlatego, że fala ambiwalentności zachodniego „progresu”, rzekomej „nowoczesności i europejskości” cofa nas a nie rozwija, jest więc zbędna i szkodliwa. Wyobraźmy sobie sytuację statku który ma dwa końce zwane od zawsze dziobem i rufą  oraz kapitana, który chcąc uniknąć kolizji wydaje polecenie: '”Cała wstecz!”. Co może zrobić sternik liberał z subiektywnym poczuciem ambiwalentności ?Traktuje oba końce statku dowolnie, czyli myli dziób z rufą i statek zamiast do tyłu płynie w przód. Albo „liberalnych” kierowców dowolnie stosujących się do znaków drogowych na skrzyżowaniu. W kwestii autentyczności i dosadności języka trzeba być poważnym, skrupulatnym i wiernym powszechnie rozumianej, tradycyjnej treści. Babcia otrzymuje następującą wiadomość o psie : „Misia nie żyje!”. Tragedia, najczarniejsze myśli kłębią się w głowie babci, bo przecież tak nazywała swoją ukochaną wnuczkę Marysię.

Nieodpowiedzialne eksperymentowanie na języku jest równie niebezpieczne, jak pływanie w nocy na wzburzonym morzu. Wszelkie próby nowości w mowie i piśmie, promowane przez pozbawionych historycznej świadomości kulturalnego smaku, gustu a często po prostu rozumu nosicieli liberalno-lewackich pomysłów należy odrzucić, najlepiej wraz z nimi. Wystarczą nam zmiany wymuszone cyfryzacją. Ciekawe, że tych samych miłośników zwierząt nie oburza, a legalistycznie wręcz podnieca, zabijanie ludzi w pierwszym trymestrze ciąży, czyli aborcja.

Syci celebryci – posłuchajcie  w ciszy zarejestrowanych wypowiedzi Jana Paderewskiego, Stanisława Mikołajczyka, Stefana Starzyńskiego, Niny Andrycz, Mieczysławy Cwiklińskiej, Jerzego Waldorfa czy żyjącej Andżeliki Borys, aby przekonać się „nausznie”, jak dalece sami a przez was my wszyscy, odeszliśmy od pięknej polszczyzny kresowiaków – lwowiaków, wileńszczaków ale także przedwojennych warszawiaków. „Góralu, czy ci nie żal? Góralu, wracaj do hal!”

To Pan, Panie Profesorze, jest godzien najwyższego uznania, społecznego podziwu i podziękowania za znajomość i popularyzowanie natury i reguł naszego pięknego języka ojczystego. Szkoda tylko utraty jego melodyjności i nutki regionalizmu pozwalającej bezbłędnie rozpoznać skąd waść pochodził.

Swoim atakiem na Pana Profesora „wielkomiejskie jelity” kolejny raz dowiodły, że całkowicie „zeszły na psy”. Nie warto się nimi przejmować. Róbmy swoje!

/-/ Wojciech Żebrowski